piątek, 13 czerwca 2008

Ha ha ha...ale...!

Pora parę rzeczy podsumować..


Niedawno pewna osoba poprosiła mnie o opisanie moich wrażeń po Festiwalu Piosenki Rosyjskiej w Zielonej Górze. Moja wypowiedź była krótka ponieważ okazało się, że niewiele jestem z siebie w stanie wydusić gdyż trudno jest opisać emocje, uczucia. Wartości festiwalu nie powinnam oceniać ponieważ nie jestem znawcą obecnej sytuacji panującej w Polsce między naszymi narodami ani nie poznałam szczegółowo historii festiwalu. Wiedziałam tylko, że jest to powrót dawnego festiwalu, zwanego radzieckim i że wokół tego wydarzenia toczy się wiele sporów o różnej treści.
Ja powiem tylko tyle - owy tydzień spędzony na ciężkiej pracy i satysfakcji z efektu końcowego pozwolił mi zbliżyć się do wielu osób, które znałam wcześniej, poznać wiele nowych, jakże barwnych postaci a także rozbudził moją ciekawość odnośnie twórczości artystów z za wschodniej granicy. Miałam okazję poznać troszkę teorii dzięki Michałowi B. (jest rusofilem) jednak dopiero teraz mogłam zobaczyć wiele na własne oczy. Zaskoczył mnie status wykonawcy - a mianowicie artysta jest gwiazdą i MUSI mieć zapewnione warunki do pracy. Każdy wykonawca miał managera lub osobę reprezentującą jego/jej interesy. Pełen profesjonalizm zarówno na scenie jak i na próbach.
Ale nie tylko nasi sąsiedzi są w pełni profesjonalni - tu ukłony dla całej załogi Alex Maliszewski Band :) Dwie skrzypaczki, chłopcy w orkiestrze i oczywiście Maestro dali z siebie wszystko. Miał być show i był. Do tego Kasia Rościńska, którą po każdym spotkaniu cenię coraz bardziej, która zdobyła w konkursie na interpretację piosenki rosyjskiej srebrny samowar... Te wszystkie osoby sprawiły, że nawet zanikający wokal nie przeszkadzał w radowaniu się pobytem. Niestety nie było okazji by zwiedzić miasto. Nawet głównego deptaku nie mogłam zobaczyć gdyż kursowaliśmy pomiędzy hotelem a amfiteatrem a każda wolna chwila była wykorzystywana na sen.

Festiwal się skończył a mi pozostał tydzień urlopu. Na wypoczynek :)
Wróciliśmy do Wrocławia w niedzielę. Chciałam odespać poprzedni wyjazd jednak remonty sąsiadów z góry i budowa nowego bloku tuż obok naszego sprawiły, że postanowiłam odwiedzić znajomych w Warszawie. We wtorek zaczęłam delikatnie kaszleć i zastanawiałam się czy przejdzie (jak zawsze...). Zignorowałam to jednak i o północy wsiadłam w pociąg... wróciłam wczoraj *czwartek* gdyż kaszel nie przeszedł , a wręcz przeciwnie, zamienił się w prawdziwe piekło. Dziś rano odwiedziłam lekarza i okazało się , że mam częściowo zajęte oskrzela i płuca... Tydzień zwolnienia i antybiotyk :( I leżę .

Ha ha ha...ale mi się urlop udał...! ;(

Brak komentarzy: