piątek, 22 sierpnia 2008

Spokój duszy



Już od poniedziałku jestem znów we Wrocławiu. Tydzień spędzony w towarzystwie najbliższych z OGC zwanego Opera Gospel Chair dał mi wiele energii by sprostać codziennym problemom. Przede wszystkim musiałam w końcu ugryźć drażliwy temat mieszkania - mieliśmy szukać czegoś nowego z przymusu, ale ceny na rynku i w ogóle ilość ofert skutecznie ściągały mnie w dół. Wczoraj jednak dowiedziałam się, iż nie musimy niczego szukać, przynajmniej przez jakiś jeszcze czas. Wiadomość przednia, gdyż na Estońskiej mieszka mi się przewspaniale i było mi bardzo smutno gdy okazało się, iż czas się pożegnać z obecnym miejscem zamieszkania. Jestem więc spokojniejsza i kamień spadł mi z serca :)

Z chórem spędziłam czas przednio. Tak, przyznaję się, iż nie stroniłam od alkoholu, ale urlop to urlop i nie żałuję, a przynajmniej teraz mnie nie ciągnie hi hi. Ten wyjazd to nie było zwyczajne koncertowanie. To było spełnienie marzeń.
Pierwszym z nich było miasto Iława. Nie wiem skąd to się wzięło, ale od zawsze ta nazwa mi coś mówiła. Potem była moja pierwsza miłość - urodzona właśnie w Iławie. Te wydarzenia sprawiły, iż bardzo chciałam to miasto odwiedzić. Najpierw miała mnie tam zabrać przyjaciółka z Warszawy, urodzona w Ostródzie, Ania. Jednak życie napisało inny scenariusz i nie udało nam się wygospodarować wystarczającej ilości czasu i do wyjazdu nie doszło. Później w drodze na pomorze mijałam Iławę, ale widziałam tylko malutki budynek stacji kolejowej. Rok temu mieliśmy pierwszy raz odwiedzić Iławę w ramach Festiwalu Jazzu Tradycyjnego Złota Tarka. Z różnych przyczyn nie doszło to do skutku. I tak, po ponad 5 latach starań udało mi się tam dotrzeć. Najpierw koncert w Brodnicy i po nim od razu na noclego do Iławy.


Noclegi mieliśmy w Restauracji Leśnej nad samym Jeziorakiem.


Było późno, ale nie mogliśmy przegapić balu jazzowego w restauracji Yellow. Poszliśmy w ciemno i udało się trafić. W mieście zakochałam się od pierwszego wejrzenia! Tyle zieleni, romantyczna droga wzdłuż mniejszego Jezioraka przeniosła mnie w świat, który tak uwielbiam - marzeń i snów... Tak, było wspaniale.


Bal Jazzowy również mnie zaskoczył. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś takiego - ludzie tańczyli na ulicy do jazzu! To sie na co dzień nie zdarza!

Następnego dnia rano msza jazzowa z Panem Sadowskim - nowe przeżycie, gdyż pierwszy raz miałam okazję obserwować wiernych synchronicznie wykonujących znak krzyża i modlących się! Uwierzcie mi, z drugiej strony ołtarza wygląda to po prostu niesamowicie!


A wieczorem nasz koncert w kościółku obok amfiteatru.
To był najpiękniejszy koncert w całej historii Opole Gospel Choir! publiczność przewspaniała! Łzy same cisnęły się do oczu...

Do Iławy na pewno jeszcze wrócę. Kawałek mojego serca już od dawna tam jest...

Następne 4 dni to słodkie lenistwo w Osieku. Na taki urlop czekałam od kilku lat. Śpiewy, ogniska, spacerki (do sklepu chociażby;) a to wszystko w gronie najbliższych! Do dziś słyszę w środku voice Chaka Khan i Gospel, i te słowa skierowane do tego, dzięki, któremu ten wyjazd był możliwy, dodają mi sił codziennie.
Cały pobyt zakończył koncert w kościółku w Osieku.
I tak powróciłam do Wrocławia, mojego spokojnego miasta, w którym czuję się bezpiecznie. Tak jak sobie mówiłam, wszystko układa się pomyślnie. W duszy grają wciąż piękne dźwięki i kolory tego lata. W Osieku spadło wiele gwiazd, każda niosła ze sobą nasze życzenia. Niektóre już się spełniają a na inne przyjdzie odpowiedni czas...

Daydream

czwartek, 10 lipca 2008

Czas cichutko sobie płynie a ja z podróży w podróż. Dostęp do internetu ograniczony gdyż mój najukochańszy laptop nie przeżył pamiętnej burzowej nocy i teraz czeka mnie kolejny wydatek, ale czasu brak by się tym zająć. Więc piszę skrótowo ;)

W ubiegłym tygodniu wraz z 12 osób, z którymi śpiewałam na Festiwalu Piosenki Rosyjskiej w Zielonej Górze wyruszyłam w dłuuuugą podróż do Trójmiasta na festiwal Top Trendy. Braliśmy udział w koncercie Top. Dla każdego wykonawcy śpiewaliśmy króciutkie piosenki z lat 50tych. Było naprawdę przesympatycznie, szczególnie dlatego, że udało się wygospodarować wiele czasu wolnego dzięki czemu wróciłam z nad morza opalona i wypoczęta.

Od tego tygodnia poświęcam się pracy przede wszystkim. "Wtrybiam" się powolutku, jednak już za tydzień 18.07 - 20.07 lecimy do Włoch do miejscowości Varese, gdzie zaprzyjaźniony chór będzie nas gościć a my będziemy dla nich śpiewać ;) Nie mogę się już doczekać, ostatni raz leciałam samolotem ponad rok temu.

Zdjęcia z Top Trendów są już załadowane do folderu Travel & Places na mojej stronce www.myspace.com/daydream84
Gorąco zapraszam!

czwartek, 19 czerwca 2008

Choroba!

Powiem szczerze,
ja się nie nadaję na chorą. Nadal kaszlę przeokrutnie, uważam, by mnie nie przewiało ale oskrzela wciąż bolą a katar powraca. Ale to nie jest najgorsze. JA nie umiem nic nie robić i siedzieć cały czas w domu! A nic innego mi nie pozostaje obecnie... Widziałam już chyba wszystkie filmy jakie miałam w domu, setki razy paliłam fajkę wodną... Nawet chętnie bym do pracy poszła. Wiem wiem, jeszcze będę tęsknić za tym stanem. Ale nie lekceważę choroby i zgodnie z zaleceniami mamusi muszę to doleczyć :) Do biura idę dopiero w sobotę bo do jutra mi raczej kaszel nie przejdzie. Cóż... życie.


piątek, 13 czerwca 2008

Ha ha ha...ale...!

Pora parę rzeczy podsumować..


Niedawno pewna osoba poprosiła mnie o opisanie moich wrażeń po Festiwalu Piosenki Rosyjskiej w Zielonej Górze. Moja wypowiedź była krótka ponieważ okazało się, że niewiele jestem z siebie w stanie wydusić gdyż trudno jest opisać emocje, uczucia. Wartości festiwalu nie powinnam oceniać ponieważ nie jestem znawcą obecnej sytuacji panującej w Polsce między naszymi narodami ani nie poznałam szczegółowo historii festiwalu. Wiedziałam tylko, że jest to powrót dawnego festiwalu, zwanego radzieckim i że wokół tego wydarzenia toczy się wiele sporów o różnej treści.
Ja powiem tylko tyle - owy tydzień spędzony na ciężkiej pracy i satysfakcji z efektu końcowego pozwolił mi zbliżyć się do wielu osób, które znałam wcześniej, poznać wiele nowych, jakże barwnych postaci a także rozbudził moją ciekawość odnośnie twórczości artystów z za wschodniej granicy. Miałam okazję poznać troszkę teorii dzięki Michałowi B. (jest rusofilem) jednak dopiero teraz mogłam zobaczyć wiele na własne oczy. Zaskoczył mnie status wykonawcy - a mianowicie artysta jest gwiazdą i MUSI mieć zapewnione warunki do pracy. Każdy wykonawca miał managera lub osobę reprezentującą jego/jej interesy. Pełen profesjonalizm zarówno na scenie jak i na próbach.
Ale nie tylko nasi sąsiedzi są w pełni profesjonalni - tu ukłony dla całej załogi Alex Maliszewski Band :) Dwie skrzypaczki, chłopcy w orkiestrze i oczywiście Maestro dali z siebie wszystko. Miał być show i był. Do tego Kasia Rościńska, którą po każdym spotkaniu cenię coraz bardziej, która zdobyła w konkursie na interpretację piosenki rosyjskiej srebrny samowar... Te wszystkie osoby sprawiły, że nawet zanikający wokal nie przeszkadzał w radowaniu się pobytem. Niestety nie było okazji by zwiedzić miasto. Nawet głównego deptaku nie mogłam zobaczyć gdyż kursowaliśmy pomiędzy hotelem a amfiteatrem a każda wolna chwila była wykorzystywana na sen.

Festiwal się skończył a mi pozostał tydzień urlopu. Na wypoczynek :)
Wróciliśmy do Wrocławia w niedzielę. Chciałam odespać poprzedni wyjazd jednak remonty sąsiadów z góry i budowa nowego bloku tuż obok naszego sprawiły, że postanowiłam odwiedzić znajomych w Warszawie. We wtorek zaczęłam delikatnie kaszleć i zastanawiałam się czy przejdzie (jak zawsze...). Zignorowałam to jednak i o północy wsiadłam w pociąg... wróciłam wczoraj *czwartek* gdyż kaszel nie przeszedł , a wręcz przeciwnie, zamienił się w prawdziwe piekło. Dziś rano odwiedziłam lekarza i okazało się , że mam częściowo zajęte oskrzela i płuca... Tydzień zwolnienia i antybiotyk :( I leżę .

Ha ha ha...ale mi się urlop udał...! ;(

sobota, 7 czerwca 2008

Jest już bardzo późno więc napiszę tylko kilka zdań... W zeszły weekend byliśmy w Rzeszowie i Krakowie, a od poniedziałku żyję Festiwalem Piosenki Rosyjskiej i właśnie dziś odbył się konkursowy koncert z udziałem Alex Maliszewski Band oraz Opole Gospel Choir. Jesteśmy bardzo zmęczeni, i fizycznie i wokalnie, ale naprawdę fajny koncert wyszedł. Jutro występujemy z lauratami konkursów, w sumie chyba 6 piosenek z 20 dziś przedstawionych więc nie jest źle. Śniadanie mamy o 9 rano więc znikam zaraz co by zebrać siły na pofestiwalowy bankiet ;)
Mieliśmy uczestniczyć za tydzień w Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu jednak wizja artystyczna się zmieniła i mam tydzień urlopu do zagospodarowania. Może macie jakiś pomysł gdzie mogłabym ten czas spędzić? Ja niestety nie mam czasu na planowanie. Wyjeżdżamy z Zielonej Góry w niedzielę, i pewnie wtedy na spokojnie dostarczę tu zdjęcia i szerzej opiszę wszystkie zdarzenia, jeśli starczy sił... Póki co Dobranoc!

p.s. - Szczepson, przeczytaliśmy Twoją mantrę już po koncercie, ale złociste monety i spadający kokos dodały nam sił przed recitlem Edyty Górniak ;) DZIĘKI ZA TO CZARODZIEJU Z ZAŚWIATÓW!

wtorek, 13 maja 2008

A po Słowacji


Jejku! Jak ten czas biegnie! Tydzień temu byłam na Słowacji a teraz mamy już wtorek i niedługo koniec miesiąca. A potem... czeka mnie urlop, nie urlop. Pamiętam rok temu było oczekiwanie na listę piosenek do zrobienia na Festiwal Opolski a teraz - jest podobnie. Tyle tylko, że czekają nas dwa festiwale - jeden w Zielonej Górze a drugi w Opolu. Nie znamy jeszcze szczegółów, ale bardzo się cieszę, że jednak bierzemy w tym udział.
A jak było na Słowacji? Bardzo fajnie. Nie było wielkiego "wow!" tylko radość z możliwości zobaczenia paru rzeczy widzianych dotychczas na zdjęciach. Byłam bardzo zmęczona długą podróżą i nie potrafiłam dojść do siebie. W Bratysławie byłam tylko 3 dni, ale wystarczyło mi to w zupełności. Zmęczenie niestety widoczne jest na fotkach. Ale warto było! Poza tym dziewczyny ze słowackiego biura są bardzo bardzo fajne! Andy i Viera, obie niezwykłe i zupełnie inne. Viera przepięknie mówi po angielsku a Andrea wszystko wrzuca na luz. Otrzymałam zaproszenie, że w każdej chwili mogę dziewczynki odwiedzić :)
Poniżej kilka fotek, robione w biegu więc nie do końca są fajne...

Oczywiście musiałam wypalić fajkę pokoju na obczyźnie... ;)
- Majkel - nie jestem wcale uzależniona -

A oto ANdy, hip-hopowa ziomalka z zagranicy

I..."zla Vierka" co to chodziła "fajczyć" z Andreą.. :)






p.s. w Paryżu padało na majówkę... ;)


sobota, 3 maja 2008

Gitarowy Rekord Świata pobity!

Troszkę informacji ze źródła - czyli co działo się na wrocławskim rynku 01.05.2008
(źródło: www.heyjoe.pl)


"Thanks Jimi Festival i Gitarowy Rekord Świata


undefined

W 2007 r. zagrało 1881 gitarzystów i gitarzystek. To najlepszy wynik na świecie, ...ilu będzie tym razem zależy również od Ciebie

Jeśli chcesz po raz kolejny, lub po raz pierwszy zagrać w największej gitarowej orkiestrze świata przygotuj się na 1 maja.

Gitarzyści - rezerwujcie czas, powiadomcie Przyjaciół, ćwiczcie chwyty - bo Gitarowy Rekord Świata nadchodzi!

Możecie wystąpić obok taki sław jak: Jan Borysewicz, Leszek Cichoński, Krzysztof Jaworski, Mietek Jurecki, Zbyszek Krebs, Wojciech Pilichowski, Marek Raduli, Sebastian Riedel, Ryszard Sygitowicz, Carlos Johnson (USA), AG Weiberger (ROM) i wielu wybitnych polskich i zagranicznych gitarzystów.

Nowością tegorocznego - 'Thanks Jimi Festival' będzie to, że każdy utwór zaśpiewa inna gwiazda; ułyszycie m.inn. Ewelinę Flintę, Pawła Kukiza, Sebastiana Riedla i Carlosa Johnsona"



I stało się - rekord pobity! Tym razem 1951 gitarzystów zagrało wspólnie Hey Joe oraz inne utwory Jimiego Hendrixa. Ja nigdy wcześniej nie widziałam tylu gitar i gitarzystów w jednym miejscu! Byłam tego naprawdę ciekawa.
Obudziłam się rano i spokojnie zadbałam o oczka, gdyż zapalenie spojówek jeszcze nieco daje mi się we znaki. Nathan jak zwykle wybierał się jak sójka za morze, ale w końcu wyszliśmy. Pogoda nie zachwycała, wręcz przeciwnie - wiatr zacinał piaskiem w oczy... Ale dojechaliśmy do rynku i rozpoczęliśmy oględziny. Okazało się, że bicie rekordu dopiero o 16.00 a była pierwsza. Miałam oszczędzić sobie picia napojów procentowych ze względu na oczy, ale coś sztywna byłam i doszłam do wniosku, że nie powinno mi zaszkodzić.
Wiedzieliśmy, że z tej specjalnej okazji mieli przyjechać znajomi z Rzeszowa - Habek i Ślimak ze Szkoły Muzycznej Triola w Rzeszowie (www.smtriola.rzeszowski.net) z grupką podopiecznych.



Ludzi na rynku było wielu, zapytałam więc gdzie są. I oto właśnie dowiedziałam się, gdzie jest "brama u prezydenta" :)

Tylko tam nie odczuwało się padającego deszczyku. Habek, Agnieszka, Sabina i Ślimak (mam nadzieję, że nie pomyliłam imion - wiecie jak to jest gdy się wiele osób jednego dnia poznaje...) opiekowali się ogromną grupą młodzieży. A każdy tak chętny do grania, że aż łzy wzruszenia się w oczach zbierają...
Mój kochany braciszek, choć własnej gitary nie wziął i do pobicia rekordu się nie przyczynił, również miał ogromną ochotę na granie:

Reszta dnia upłynęła na spokojnym popijaniu złotego trunku, jedzeniu przekąsek i całkiem interesujących rozmowach. Choć miejsca prawie nigdzie nie było udało się nam zasiąść w bardzo wykwintnej restauracji Dwór Polski. Habek zaprosił na koncert do Rzeszowa 31.05. Ślimak umówił się z Nathanem wstępnie na kilka lekcji a rozmowy z nowo poznaną Agnieszką i wcześniej już znanym Kamilem nadały temu wieczorowi smaku.



O 21.30 nadszedł czas zbiórki i powoli przygoda dobiegała końca. Odprowadziliśmy grupę do autokaru, pożegnaliśmy się i... czekamy do następnego spotkania, prawdopodobnie pod koniec maja. Thnx to Jimi! ;)


p.s. Dziś muszę się spakować bo jutro z rana wyjeżdżam na Słowację. Nie lubię ani pakowania ani rozpakowywania. Zawsze się obawiam, że czegoś zapomniałam... Ale podróże kocham. Następny post z Bratysławy na dniach! ;)


środa, 30 kwietnia 2008

Majówka i Słowacja

Dziś ostatni dzień w pracy ponieważ z powodu wyjazdu niedzielnego wolny mam 2 maja :) Ten dzień planuję poświęcić na wykonanie od dawna odkładanych spraw - umówiłam się w byłej szkole na odbiór dokumentów, planuję wycieczkę do okolicznego ZUSu po wnioski o nową książeczkę ubezpieczeniową, umówiłam wizytę u lekarza. Jestem z siebie dumna, ponieważ zabieram się za to wszystko od ponad pół roku.
Jutro pierwszy dzień maja. Na rynku planowane jest bicie rekordu Guinnessa w grze na gitarze utworu Hey Joe. Chciałabym się wybrać jednak wszystko zależy od stanu mojego zdrowia. Od kilku dni mam problemy alergiczne (chyba - na to wskazują objawy) a dziś miałam przymusową wizytę u okulisty z powodu zapalenia spojówek... Nie wyglądam więc zbyt imponująco, ale mam nadzieję, że szybka reakcja na objawy pozwoli mi szybko z tego wyjść. Widziałam Mary jak miała oba oczka przekrwione i uwierzcie mi - ja tak nie chcę ;)
A więc jutro ryneczek może a potem odpoczynek, w piątek mała bieganina, sobota full relax a w niedzielę podróż. Bilety do Bratysławy już kupione, podróż z dwoma przesiadkami zajmie mi cały dzień. Potem 3 dni na miejscu (praca 8h a reszta zwiedzanie).
Troszkę szkoda, że Michał B. załatwił nam Koncert Rosyjski na 8go maja bo ja dopiero tego dnia wracam ze Słowacji i ktoś musi mnie zastąpić. Ale wierzę, że będzie dobrze. i na plakatach będzie moje nazwisko ;)
Zdam raport po powrocie ze Słowacji, a cały czas będę mieć dostęp do internetu - możecie więc swobodnie się ze mną kontaktować
:)
Asia

wtorek, 22 kwietnia 2008

Aktywny weekend!

I znów zamiast odpocząć spożytkowałam nagromadzoną przez tydzień energię!
W piątek po małych spięciach pojechałam z Nathanem (mój brat) do domku rodzinnego i na spokojnie zakończyłam dzień przy filmach poruszających i dających do myślenia... Wstałam wcześnie w sobotę by spędzić trochę czasu z rodzicami. Wspólne zakupy i obiadek a później - chill out przy LECHu (ostatnio bardzo tą czynność lubię).
Nie każdy wie, że słucham bardzo różnej muzyki, czasem nawet bardzo ciężkiej. Tym razem mój kochany brat zaserwował mi KAT'a. Koncert miał miejsce w Rock Star Club'ie (www.rockstarclub.pl) w naszej rodzinnej wiosce jaką jest Kotórz Mały :) Tylu ludzi w tym miejscu jeszcze nie widziałam! Naprawdę udany koncert. Przyjechał stary wokalista tej grupy ku uciesze publiki. Biorąc pod uwagę fakt, że piłam od 14 to koniec imprezy po 23 był wręcz wskazany... Gdy wracaliśmy do domu okazało się, że tuż przy naszej bramie wjazdowej wydarzył się wypadek - pijany kierowca potrącił rowerzystę! Piszę to ku przestrodze, pijesz? NIE WSIADAJ ZA KIEROWNICĘ!
A to ja i mój tatuś na koncercie ;)



Niedziela. Pobudka wcześnie gdyż o 11 mieliśmy próbę Opole Gospel Choir. Wiedziałam, że nie wyglądam zbyt dobrze a bateria wcale nie zdążyła się naładować jednak o dziwo wokalnie byłam w całkiem dobrej formie ;)
Po próbie szybki ruch w stronę dworca gdyż wraz z Mary wybierałyśmy się na koncert Natalii Kukulskiej. Gdy dotarliśmy do Wrocławia miałam ochotę po prostu położyć się i zasnąć. Ale bilety były już kupione a ja bardzo byłam ciekawa tego koncertu. Ruszyłyśmy więc.



Do Alibi dotarłyśmy na czas - przed 19.00. Natalia miała próbę jeszcze i wyszła wraz z zespołem bocznym wyjściem. Zrozumiałam więc, że teraz pewnie jadą do hotelu a my tu musimy czekać jakąś godzinę... Nie pomyliłam się. Miałyśmy za to rewelacyjne miejsce zaraz obok sceny. Po ponad 1,5 godziny słuchania klubowej muzy i popijania Red Bull'a gwiazdy weszły na scenę :)



Warto było czekać. Koncert dopracowany w najdrobniejszym szczególe. Oświetlenie, wizualizacje itp to nic w porównaniu do profesjonalizmu muzyków. Świetne chórki - Emilia Alma i Nic Sinclair. A Natalia po prostu wspaniała. Oczywiście przebieranie się również było :) Wszyscy cały czas w ruchu, czyste dźwięki. Czuć było, że bawią się muzyką i ta pozytywna energia przeszła na publikę :)



Kto nie był, może żałować! Polecam płytę Sexi Flexi!

niedziela, 13 kwietnia 2008

Mietek Szcześniak in concert :)

Kolejny dzień i kolejne atrakcje :)
Ten koncert przypadkiem wypatrzyłyśmy na plakacie wracając z Warszawy tydzień temu. To była część Chrześcijańskiego Tygodnia Społecznego.



Podjechałyśmy autobusem w okolice Wyspy Piaskowej i spacerkiem ruszyłyśmy w stronę kościoła, w którym miał odbyć się koncert. Na wyspie byłam pierwszy raz i muszę powiedzieć, że miejsce naprawdę urocze.

Na tym zdjęciu akurat widok z Katedry, ale piękno okolicy jest zawarte :)

Na koncert przyszło niewielu ludzi i początek był dość spokojny. Mietek, z którym mieliśmy (OGC) okazję współpracować w ramach ostatniego Festiwalu Opolskiego, nic się nie zmienił, tak samo jak Paweł, klawiszowiec, do którego zawsze jakaś sympatia zostanie.
Było dużo numerów spokojnych, kilka znanych i mam wrażenie, że nie tylko my byliśmy śpiewającymi widzami gdyż cały kościół rozbrzmiewał pieśnią.
Oczywiście doczekaliśmy się bisu, słynny numer "Kiedyś" (Michał B miał powody do radości).
Wrażenia po koncercie - bardzo pozytywne.
Polecam odwiedzenie stron Mietka:

http://mieczyslawszczesniak.pl/

MySpace URL:

http://www.myspace.com/szczesniakmiecz

czwartek, 10 kwietnia 2008

Alive, Sticky Hands and Michal B


Wczoraj wybrałyśmy się z Mary w okolice Teatru Polskiego na koncert wyjątkowy i szczególny. Michał B miał gościnnie wystąpić w koncercie chłopców towarzyszącym nam w projekcie Koncert Rosyjski. Nazywają się Sticky Hands, a że się dawno nie widzieliśmy to z chęcią wybrałam się by pierwszy raz posłuchać ich twórczości. Szukałyśmy chwilkę, okazało się, że klub ALIVE znajduje się nieopodal placu Zielińskiego. Na wejściu spotkała nas niespodzianka w postaci pana biletera i zmuszone byłyśmy zakupić piwo przy barze za wejściówkę ;) No nic, piwko było dobre!
Klub bardzo klimatyczny, dwie sale i ładne dekoracje (szczególnie te pod sufitem).
Koncert miał niewielką obsuwę więc spokojnie pobawiłyśmy się do ciekawych rytmów. Okazało się, że chłopcy wymiatają nieźle. Wielkim zaskoczeniem był dla mnie Krzysiek, który wspaniałe solówki na gitarze pokazał.


Powrót do domu był sprawny a wieczór przyjemny. Zdążyłyśmy jeszcze obejrzeć You Can Dance na TVN i spokojnie położyłyśmy się spać :)



A reszta to piękny sen....


wtorek, 8 kwietnia 2008

Szaleństwa małe i WIELKIE





Na ostatni weekend planowałyśmy z Mary mały wypad na malutkie szaleństwo do Warszawy. To prawda, nieczęsto wychodzimy ostatnimi czasy gdziekolwiek we Wrocławiu i jest to jeden z powodów, dla których zaplanowałyśmy tą eskapadę. W piątkowy wieczór nie myślałam nawet, że czeka mnie tyle wrażeń. Nie raz już byłam w Wwie i ten wyjazd miał mi podpowiedzieć, czy chciałabym tam wrócić. Zastanawiałam się ostatnio, czy po latach nie powrócić do starej stolicy, za pracą. A że z odległości myśli się inaczej to najlepszym sposobem jest wyjazd do miejsca przeznaczenia.
NA dworcu byłyśmy jakąś godzinę przed czasem (pociąg 00.05) i spokojnie zajadałyśmy rewelacyjny zestaw McDonalds (i frytki do tego) i piętnaście minut przed odjazdem ruszyłyśmy na peron. Po prawej stronie stał już pociąg jadący do Gdyni a nasz miał być podstawiony po przeciwnej stronie. Po chwili zapowiedziano nasz środek transportu. Skład był niesamowicie długi więc ruszyłyśmy w kierunku czoła pociągu w poszukiwaniu wolnych miejsc. Mary zauważyła parę staruszków i ten przedział wybrałyśmy. No Państwo byli specyficzni... W przedziale było dla Pana za zimno (temperatura pokojowa powietrza) a Pani krzyczała na Pana, że ma uważać jak stawia nogi bo ją zaraz przecież pokopie! (śliczne kapcie na stopach - Jacyków byłby dumny).
Siedziałam już spokojnie szykując się do snu (buty zdjęte, słuchawki na uszach) a pociąg ruszył powolutku w stronę przeciwną niż nasza, po czym wrócił na pierwotne miejsce. Mary na chwilę wyszła z przedziału i po jakichś 3 minutach usłyszałam: "Asia, szybko, chodź! To nie nasz pociąg!". Zerwałam się, nie wiem jak włożyłam buty i pobiegłam za znikającą już Mary, która zdążyła mi jeszcze krzyknąć, że to jest pociąg do Gdyni! Szanowni Państwo z przedziału pożegnali się słowami: "No tak, no przecież do Gdyni..."
Okazało się, że część pociągu była odczepiana jako osobny skład do Wwy a my siedząc na początku zostałyśmy w części do Gdyni... (no coments needed)
Dalsza część podróży minęła spokojnie, przynajmniej dla mnie gdyż do Mary pewien Pan nie umiał zachować dystansu (o czym dowiedziałam się dopiero rano). Wysiadłyśmy na centralnym przed 7 rano a na dworcu czekał już na nas kochany Bastek. Dzięki niemu bez problemu dostałyśmy się na Ursynów, gdzie z Belą, Bastkiem właśnie i Lando miałyśmy świętować wolny weekend :)
Podróż trzeba było odespać więc wstaliśmy przed 12... Przebudziłam się i zobaczyłam anielską twarz Beli, która szykowała już kawusię.. Ach, co ja bym bez tych moich przyjaciół zrobiła.. Bastek za to sporządził przepyszną jajecznicę co dało nam siły na cały dzień.
Następnym punktem programu był spacer Nowym Światem i starówką. W okolicach Foksalu Mary wypatrzyła pana Wesołowskiego z "Na Wspólnej". Niewzruszone poszłyśmy dalej. Spodobała nam się boczna uliczka starówki i nie omieszkałyśmy pocykać tam kilku zdjęć :)


















Chciałam odwiedzić moją koleżankę z radia, Dorotkę, zaszłyśmy więc na Nowe Miasto. Poznałam tam Elizę, która jak się okazało poszukuje pracowników do wytwórni płytowej. Otrzymałam propozycję pracy i stanęłam przed realną możliwością powrotu do Warszawy. Nie spodziewałam się tego i naprawdę podniosło to mój poziom adrenaliny. Podejmowanie decyzji pozostawiłam sobie jednak na czas po weekendzie gdyż ze starówki musiałyśmy szybko dostać się w okolice Pl. Trzech Krzyży, gdzie w Studio Buffo o 16.00 miał się odbyć pokaz musicalu Metro.



Nigdy nie widziałam nawet nagrania z tego musicalu (aż wstyd się przyznać, ale to prawda). Bilety kupiłyśmy wcześniej więc teraz po prostu weszłyśmy i kontemplowałyśmy stare, trzaskające krzesełka.. W Buffo grają moi starzy znajomi ze Studia Piosenki - Ela i Rafał. Zastanawiałam się, czy teraz też ich uda się zobaczyć. Nie zawiodłam się. Rafi grał główną rolę a Ela niemal cały czas była na scenie. Całość zrobiła na mnie ogromne wrażenie - zarówno wokalnie jak i tanecznie. WSZYSTKIM polecam ten musical!



Emocje były wielkie również po wyjściu z teatru. Przechodząc obok hotelu Sheraton minęłyśmy... Kubę Wojewódzkiego. To już druga znana osoba zobaczona w ten dzień ;) Ale to nie koniec. Parę kroków dalej na pasach minęłyśmy się właśnie z Jacykowem! Hmm, tak spojrzał na buty Mary, że pewnie trochę czasu spędził na oburzaniu się... ;)
Dalsza część dnia upłynęła dość szybko - powrót na Ursynów metrem (z Metra do metra by podtrzymać nastrój), krótki przystanek w monopolowym. Bela czekała już z obiadkiem i po takim daniu pić można było dowolne ilości alkoholu bez obaw ;) Dojechała do nas Martusia i Becia Guzik. Dwie buteleczki zniknęły przy swobodnych rozmowach i nie tracąc ani chwili ruszyłyśmy na miasto. Śpiewy w metrze i po wyjściu na powierzchnię i salsa w Tygmoncie, przenosiny do Shot Baru i o 4 spacer na centralny w poszukiwaniu właściwego nocnego. Mary co chwilę łapała spadającą ze zmęczenia głowę... Po pół godziny dojechałyśmy. Nie mogłyśmy długo spać bo pociąg był ok 13. Zdążyłyśmy tym razem i dobrze wsiadłyśmy jednak spokój był tylko do Częstochowy.
Lubię studentów, sama byłam studentką, Mary studiuje. ALE JESTEŚMY NA POZIOMIE czego nie można powiedzieć o dziewczynach trajkoczących przez 3 godziny o rozcinaniu psów i chorobach łechtaczki tuż przy drzwiach do naszego przedziału z poziomem głośności mówienia rozkręconym na maksa! Uciszanie nic nie dało, tak samo jak założone na uszy słuchawki... Cóż, 3 godziny męczarni i nareszcie WROCŁAW :)
Dojechałyśmy zmęczone i głodne więc szybki obiadek (niemalże instant, przynajmniej puree ziemniaczane) uratował nas od złego nastroju. A potem już tylko słodkie sny....


Nastał poniedziałek i przyszedł czas na podejmowanie życiowych decyzji. Byłam zdecydowana wypowiedzieć umowę o pracę. Przygotowane wypowiedzenie leżało na moim biurku. Chciałam się poradzić mamy i ona wiele mi pomogła, wiele wyjaśniła. Z każdą chwilą w głowie pojawiało mi się coraz więcej powodów by zostać. Tutaj mam spokój serca, mam mieszkanie, mam przyjaciół i mam muzykę. Tam po raz kolejny musiałabym walczyć. Tylko po co? Nie chcę wyjeżdżać. Tu mi jest dobrze :) Odmówiłam więc pracy w Warszawie i podarłam wypowiedzenie.
A co się wydarzy dalej - zobaczymy.

Mam jechać na początku maja na delegację na Słowację, do Bratyslawy. To taki news z ostatniej chwili. ;)